poniedziałek, 1 lipca 2013

"Wszystko jest możliwe."

    - Jutro przyjdzie do mnie siostra.- zaczął konwersację Yun, z uśmiechem przypatrując się stawie przed sobą.
    - To dobrze, ostatnio często cię odwiedza.- odparł Sachi. Siostra Yun'a była jedyną osobą z jego rodziny, która miała możliwość spotykania się z nim w takim trudnym czasie. Reszta przeprowadziła się na całkowicie inny kontynent.
    - Cieszę się, że mam was. Dziękuję.- chłopak obrócił twarzyczkę w stronę wolontariusza posyłając mu szczery, życzliwy uśmiech.
    - Nie masz za co.- odwzajemnił uśmiech.
    - Mam. Tylko wy wspieracie mnie w ostatnich chwilach mojego życia.- ponownie przeniósł wzrok na taflę wody, opierając się wygodnie o ławkę.
    - Słucham...?- aż zamarł w bezruchu, jednocześnie z szokiem i strachem patrząc w chłopaka, który najwidoczniej się tym nie przejmował, majdając nogami wesoło.
    - No tak. Z moją chorobą długo nie wytrzymam. Wiesz, Sachi, światełko każdego z nas musi kiedyś zgasnąć.- wzruszył ramionami.
    - Ale... ty nie możesz umrzeć...- wyszeptał, opuszczając głowę.- ... na pewno da się coś zrobić.
    - Nie da. Nie boję się śmierci bo wiem, że moje życie dzięki tobie było przepiękne.- po raz kolejny posłał mu serdeczny uśmiech, bardzo szczęśliwy dosłownie ze wszystkiego.
    Sachi natomiast, po usłyszeniu jego słów, poczuł takie dziwne, ale miłe ciepełko na sercu. Mimo zapowiadanej śmierci przez Yun'a wolontariusz czuł, że zrobił coś dobrego. Udało mu się dać szczęście, a o to właśnie mu chodziło. Uwielbiał pomagać chorym, a tym bardziej osobie, która wypełniała całe jego serce.
    - Wszystko jest możliwe.- pogładził go po przyjacielsku po ramieniu, uśmiechając się na pocieszenie. Chłopak zastanawiał się przez chwilę.
    - Wiesz... Ostatnio zauważyłem, że mój parapet jest strasznie pusty. Może kupimy jakiegoś kwiatka na niego?- zagadnął po chwili.
    - Masz rację, niedaleko jest kwiaciarnia, chodźmy.- wstał z ławki i wyciągnął rękę w stronę chłopaka, którą złapał i podpierając się na nim również wstał.
     Podobnie jak wcześniej i tym razem Sachi mówił bez przerwy o pięknie tego świata, nawet jeśli to był jedynie zwyczajny park. Starał się nie myśleć o wcześniejszej rozmowie. Jego umysł obrał taką drogę, by wspominać dobre momenty, a zapominać te złe, przez co wolontariusz stał się prawdziwym i godnym zaufania optymistą. Nie raz był chwalony, jaki to z niego wspaniały człowiek.
    Po dłuższym czasie doszli do małego sklepiku na skraju ulicy. Już z dala dało się wyczuć zapach kwiatów, których pyłki noszone były przez wiatr. Yun od razu wszedł do kwiaciarni, której każdy skrawek stanowiły przepiękne, pachnące kwiaty. Sachi, widząc ładnie ułożone bratki w doniczkach o różnorodnych kolorach, uśmiechnął się szeroko robiąc teatralny wymach ręką.
    - Do wyboru, do koloru!
    Chłopak za to nie rozglądał się zbyt długo i wybrał zwykłe, fioletowe bratki, za które wolontariusz oczywiście zapłacił. Wychodząc z kwiaciarni, oczywiście trzymając się za ręce, Yun uśmiechał się szeroko, zerkając na Sachi'ego.
    - Wiesz, że kwiatów nie powinno się chwalić? Bo stwierdzą, że są już dostatecznie piękne. A powinny się rozwijać. Moja babcia mi tak mówiła, gdy byłem mały. Zawsze miała piękne kwiaty. Ze zniszczonej łodygi potrafiła wyhodować coś niesamowitego.- zapatrzył się w niebo, przypominając sobie stare, dobre czasy kiedy to wyjeżdżał z rodziną na wieś, do dziadków.
    - Twoja babcia jest naprawdę mądrą kobietą.- uśmiechnął się lekko do niego.
    - I dobroduszną.- dodał chłopak.
    Sachi jedynie pokiwał głową, a wykorzystując okazję zaczął rozmawiać o kwiatkach, czasem rzucając jakiś zwykły żart, przez co razem śmiali się. Każda chwila spędzona z nim była dla Sachi'ego niczym błogosławieństwo. To takie... miłe.
     Gdy po jakimś czasie doszli pod szpital, wolontariusz dyskretnie wyjął wózek dziękując kobiecie i tak o to wjeżdżając z nim. W pokoju pomógł mu zdjąć sweter i delikatnie ułożył go na łóżku. Jak się okazało - zaczęło się już ściemniać, a chłopak był wyraźnie zmęczony i marudny. Sachi okrył go dobrze kołdrą.
     - Jak się czujesz? Przynieść ci coś? - zapytał zmartwiony, dotykając jego czoła.
     - Nie... zaraz pójdę spać. Podaj mój pamiętnik.- wolontariusz zrobił to, o co chłopak prosił, podając mu pamiętnik ze stolika i usiadł na brzegu łóżka, patrząc się na niego.
     - Posiedzę tutaj z tobą, póki nie zaśniesz.
     Ten jedynie pokiwał głową, zaczynając w nim pisać, tak, aby wolontariusz tego nie widział. Ten jedynie westchnął cicho, spoglądając na okno. Nigdy by się nie odważył tak zajrzeć, ale zawsze miał nadzieję, że chłopak odwzajemnia jego uczucia, przelewając je na kartkę papieru. Ach te marzenia, takie niewykonalne. Niespełniające się. Nigdy.
     Po dłuższym czasie Yun pogrążył się w głębokim śnie, zostawiając pamiętnik otwarty na swojej piersi. Sachi, nie myśląc nawet by wykorzystać okazję i go przeczytać, zamknął pamiętnik i odłożył na stolik nocny. Bardziej okrył go kołdrą, głaszcząc delikatnie po linii twarzy i całując w czoło.
     Po cichu wyszedł z pokoju. Rozmarzony.


~*~
Tak, kochani, już powróciłam. I, kurde, dawno Azylowskiej Miłości nie pisałam. Chyba będzie następna.
Tak co do tego - miałam ochotę na coś smutnego, a i tak nic zbytnio smutnego tu nie ma. Może się Wam ta część wydawać nieco nudna no i rozumiem to. Jest nudna. Nic się nie dzieje. Jednakże taki spoiler - w następnej będzie. Hehs.
So... życzę miłego czytania. C:
Oyasuminasai~

Y, zapomniałabym. Jeśli ktoś czyta książki (lolz) to chcę gorąco polecić książkę Dmitry Glukhovsky "Metro 2033". Wciąga do reszty.

sobota, 1 czerwca 2013

Fuck you! [HARD]

    Znów na mnie spojrzał. Po raz kolejny poczułem na sobie jego spojrzenie, nawet przerwy nie mogę spędzić w spokoju. Zerknąłem na niego kątem oka. Stał na drugim końcu korytarzu, oparty o futrynę swojego gabinetu i obserwował mnie w zamyśleniu. Pospiesznie odwróciłem wzrok powracając do rozmowy ze znajomymi, prawdopodobnie na temat przyszłej kartkówki z historii.
    Liceum okazało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Ilość zapowiedzianych kartkówek i sprawdzianów w jednym tygodniu przysypała mnie. Nie raz, nie dwa siedziałem w nocy z nosem w książkach. Zazdrościłem innym, że mieli czas na naukę, że mieli nawet wolny czas. Ja go nie posiadałem. Musiałem zdać, a jeden, głupi haczyk na mnie doprowadził do zminimalizowania większej ilości czasu po lekcjach.
    Jedna osoba potrafi zrujnować mi życie oraz psychikę.
    No tak, oczywiście kartkówka musiała być. Skończyłem dosyć późno, ponieważ miałem jeszcze dwie godziny SKS'ów. Byłem chudy i zgrabny, dlatego lekkoatletyka jak najbardziej do mnie pasowała. Pomimo zmęczenia i pustej szkoły, nie ruszyłem do domu, a szedłem przez korytarz, zatrzymując się dopiero przed pokojem o nazwie "Sekretariat". Nienawidziłem tego miejsca, a nawet bałem się tam wchodzić, aczkolwiek musiałem. Ostatni raz przeczesałem gęste, jasne włosy i pociągnąłem za klamkę.
    No tak, sekretarki nie było. Jak zwykle musiał dokładnie zadbać o to, by nie było żadnych świadków. Z westchnieniem otworzyłem dalsze drzwi o nazwie "Dyrektor".
    Dokładnie się mnie spodziewał, dlatego jak zwykle ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce siedział wygodnie na swoim skórzanym krześle przed biurkiem, paląc papierosa. Obserwował mnie zmrużonym wzrokiem, czekając aż przejdę do konkretów.
    Nienawidzę go całym sercem.
    - Spóźniłeś się.- odezwał się głębokim głosem, obkręcając papierosa w ustach.
    - Trening mi się przedłużył.- mruknąłem cicho, odkładając torbę pod ścianę.
    - Nie obchodzi mnie to.- warknął, wypuszczając dym i dla zachęty rozchylając uda.
    Nienawidzę tego robić.
    Nie okazując po sobie niechęci, wolno podszedłem do niego, siadając mu pomiędzy kolanami. Z obojętnym wzrokiem rozpiąłem mu rozporek spodni, biorąc do ręki męskość mężczyzny i wkładając do ust. Czule pieściłem ją językiem, na co dyrektor zadowolony pogłaskał mnie po głowie.
    Jednakże jemu to nie wystarczało, brutalność to jego główna cecha. W pewnym momencie złapał mnie za włosy i zmusił do włożenia całego narządu w usta. Zacisnąłem powieki, lecz powstrzymałem w sobie obrzydzenie, powracając do pieszczenia.
    - Odsuń lekko twarz.- zażądał, a ja zrobiłem to, co kazał.
    Dopiero teraz jego nasienie wytrysnęło mi w twarz, przez co skuliłem się mimowolnie. Ten jednak śmiał się ze mnie zadowolony, po chwili nabierając na opuszek swojego palca nieco spermy z mojego policzka i przejeżdżając nim po moich wargach.
    - A teraz mnie pocałuj.
    Dotyk jego silnego języka był jeszcze gorszy od poprzedniej czynności, dlatego na twarzy wskoczył mi grymas, gdy powstałem z podłogi, a ten pociągnął mnie za ubranie, łapczywie i równie namiętnie całując. Sperma mieszała się w naszych ustach, a mężczyzna nie oszczędzał śliny. Kiedy w końcu pozwolił mi się odsunąć, na jego ustach wskoczył szyderczy uśmiech.
    - Rozbierz się.- mogłem się tego spodziewać.
    Dosyć powoli zdjąłem z siebie wszystkie ubrania, zostawiając je na podłodze, jak i bokserki również. Dyrektor przelecił po mnie wzrokiem, zamyślony.
    - Usiądź na biurku, kotek potrzebuje dzwoneczka.- wydawał mi kolejne rozkazy, które musiałem spełnić bez okazywania po sobie niechęci.
    Tak więc zrobiłem to, co kazał, siadając przed nim na biurku i opuszczając luźno nogi. Mężczyzna za to zagłębił dłoń w jednej z szuflad, widocznie czegoś szukając. W końcu ją wyjął ukazując mi srebrny dzwoneczek na czerwonej wstążce. Czułem, że jego pomysły nigdy się nie skończą. Dyrektor po raz kolejny przeleciał po mnie od stóp do głów, myśląc prawdopodobnie nad zawieszeniem dzwoneczka. Nagle zauważyłem na jego twarzy zawadiacki uśmieszek, a dłonie skierował na moją męskość, zawieszając na niej dzwoneczek. Zacisnąłem powieki, zły.
     - Hmm...- następnie rozejrzał się po pokoju w zamyślony, zacząłem się nawet bać jego dalszych pomysłów.
    W pewnym momencie podszedł do swojej teczki pod ścianą, z której wyjął... zabawkę w kształcie różowego penisa. Odruchowo podwinąłem nogi pod siebie, odsuwając się na drugi koniec biurka i z przerażeniem na niego patrząc.
    - Chcę cię odpowiednio przygotować, Shuji. Bądź grzeczny.- wskazał palcem podłogę, na której postawił zabawkę.- Mam usłyszeć dzwoneczek.- a następnie rozsiadł się wygodnie w fotelu, obserwując mnie zaciekawiony.
    Z trzęsącymi dłońmi zsunąłem się z biurka, powoli podchodząc do owej rzeczy i odwracając się przodem do mężczyzny. Spojrzałem na niego ostatni raz błagalnie, lecz on to najzwyczajniej w świecie olewał, do tego ponaglił mnie machnięciem ręki. Przełknąłem ślinę powoli kucając nad zabawką, którą stopniowo zagłębiałem w swoim wnętrzu. Była ona dosyć spora, więc pierwsze wejście skomentowałem cichym jękiem, aż zacisnąłem zęby.
    Jemu to nie wystarczyło, dlatego posłał mi wrogie spojrzenie bym się nieco pospieszył. Zacząłem powoli się w niej poruszać, w górę i w dół, a nawet poczułem nieco w tym przyjemności, która poszerzała się z każdą chwilą. Na sam koniec odchyliłem głowę do tyłu, uśmiechając się zadowolony. Moim ciałem pogrążyła się sama przyjemność z robionej czynności. Moje ruchy stawały się bardziej intensywniejsze i głębsze. Zachciałem więcej. O wiele więcej.
    - Widzę, że spodobała się zabawka.- usłyszałem głos mężczyzny, który słysząc dzwoniący dzwoneczek na mojej męskości uśmiechał się szeroko.- Koniec tego dobrego. Połóż się na biurku.
    Zatrzymałem się gwałtownie, obserwując go. Mimowolnie wyjąłem z siebie zabawkę, kocimi ruchami wchodząc na biurko i kładąc się na nim plecami. Zmrużonym spojrzeniem obserwowałem mężczyznę, poddając się mu do syta, a nawet chcąc by wziął mnie tu i teraz.
    Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
    Mężczyzna pozbył się z siebie przeszkadzających spodni i bielizny, rozszerzając mi uda przez co wydobyłem z siebie nieco perwersyjny dźwięk. Mimo tego nie wszedł we mnie, a chęć pożądania we mnie rozbudzała się z każdą minutą. Czułem w sobie obrzydzenie, jak i jednocześnie przyjemność, chęć poczucia go w sobie jak wczoraj i przedwczoraj. Jak było każdego dnia od dwóch tygodni.
    Dyrektor wpierw musiał dokładnie obejrzeć moje wnętrze, teraz już nieco mokre od zabawki, a następnie poprawić dzwoneczek, który oczywiście musiał dobrze wisieć na mojej męskości. Zniecierpliwiony jęknąłem cicho, gdy mężczyzna zaczął bawić się moimi sutkami, obracając je w dłoni i ściskając.
    - Coś ty taki napalony?- zaśmiał się wrednie, a ja pod wpływem emocji walnąłem go lekko stopą w twarz.
    Natychmiast tego pożałowałem, kiedy na twarzy mężczyzny ujawnił się niezadowolony grymas. Uniósł moje biodra jeszcze wyżej, wyginając lekko i dosyć szybkim, gwałtownym ruchem wchodząc we mnie. Pomimo uprzedniego przygotowania poczułem w sobie ból, krzycząc cicho, aż zakryłem usta dłonią. Dyrektor chciał mi pokazać nauczkę, robiąc energiczne i bolesne ruchy w moim wnętrzu, dłońmi zaciskając moją męskość i jednocześnie bawiąc się dzwoneczkiem na nim.
    Chciał się po prostu wyżyć na mnie, a ja z trudem powstrzymywałem się od jęków i westchnień, które i tak po chwili wypłynęły z moich ust. Kolejny raz ogromna przyjemność zastąpiła ból. Mimowolnie wzdychałem cicho, odchylając głowę do tyłu i nawet uśmiechałem się lekko. Pomimo nierównego oddechu mężczyzna złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, a stróżka śliny wypłynęła z moich ust po brodzie. Objąłem go za szyję, zaciskając dłonie na jego koszuli.
    Przyjemność. Jedyne odczuwane przeze mnie uczucie w tej chwili.
    Gdy mężczyzna poczuł na swoich dłoniach moje nasienie, sam doszedł we mnie, wychodząc równie szybko. Oddychałem głęboko leżąc obezwładniony na biuru i z uśmiechem czując, jak wypływająca sperma z wnętrza kapie na podłogę.
    - Zaczyna ci się to podobać.- uśmiechnął się pod nosem, lecz i tak po chwili plasnął mnie otwartą dłonią w udo bym podniósł się z jego biurka, co zrobiłem dosyć niechętnie, od razu padając na podłogę zmęczony.
    Dyrektor rzucił we mnie moimi ubraniami, sam nakładając swoje i biorąc teczkę z podłogi. Zajrzał jeszcze do odpowiednich rzeczy, po czym ruszył w stronę drzwi.
    - Tylko nie siedź tu zbyt długo. Do zobaczenia.- i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego.
    Nienawidzę go.

~*~
Na początek chcę znów przeprosić, ale tym razem nie za pisanie opowiadań, a za liczne błędy jakie są w tym. Wiem, że są i to nawet w każdym zdaniu, ale nie potrafię ich poprawić. Nie umiem. Nie nadaję się do tego. Gomene. ; - ;
Arbuz dzisiaj nie mogła poprawić, ponieważ na kompie jej nie było. Może jutro poprawi, a jak to zrobi - WIELKIE PODZIĘKOWANIA DLA NIEJ.
Pomijając błędy - nie komentujcie mojego zboczenia. c:
Mam nadzieję, że się spodoba. 
Sayo
 

czwartek, 30 maja 2013

Szkoda, że wyznawanie uczuć jest takie trudne.

    Miłość od pierwszego wejrzenia podobno nie istnieje. Inni powiadają, że to tylko przelotne, nic nie znaczące uczucie. Przyjdzie i odejdzie. Sachi tak nie myślał, dla niego to była prawdziwa miłość. Dla jednej osoby na tym świecie żyje, dla tej jednej poświęci swoje życie i zrobi wszystko, by On był szczęśliwy. Sam chciałby być, ale przecież nie da się wymusić miłości od innych, prawda...?  

   Miał taki błogi sen. To nie pierwszy raz, kiedy śnił mu się On. To nie pierwszy raz, kiedy w śnie wyobrażał sobie życie z Nim, że są razem, na zawsze. Był zakochany po uszy.
    Nawet budzik go nie obudził, który ostatecznie oznajmił, że trzeba pójść do szpitala. Był młodym i równie samotnym wolontariuszem, pracując raz tu, raz tam, ale zawsze pozostając w szpitalu. Opiekując się właśnie Nim. Żyjąc i po mimo niespłaconych rachunków idąc z nadzieją i bujając w obłokach dalej, przez życie, które bardziej przypominało niebo usyfione marzeniami w postaci gwiazd.
    Leżał wręcz w nienaturalnej pozie, w samych bokserkach, kołdrą rozwaloną po całym łóżku i poczochranymi, ciemnymi jak noc włosami. Leniwie uniósł dłoń do góry, naciskając na budzik i tym samym go wyłączając. Kiedy jakimś cudem udało mu się otworzyć zaspane, błękitne oczy, aż przeraził się będącą godziną. W popłochu zerwał się z łóżka i potykając się o ubrania na podłodze pobiegł do łazienki, robiąc ekspresową, poranną toaletę. Ubrał na siebie byle co, jak zwykle nieuprane rzeczy. Nie miał czasu, by prać, by sprzątać w domu, choć robił to raz na dobry miesiąc. Chciał każdą chwilę spędzić z Nim.
    Nakładając torbę na ramię i biorąc klucze z komody, zamknął drzwi do małego mieszkanka i wybiegł z klatki, pędząc na przystanek. Kolejny pech sprawił, że spóźnił się na autobus, dlatego nie czekając 15 minut na następny, pobiegł przez miasto, napotykając liczne spojrzenia ludzi.
    Odsapnął dopiero przed szpitalem, jednym z tych mniejszych w ogromnym, koreańskim mieście, choć sam był Japończykiem. Otarł pot z czoła, poprawił bluzę i z uśmiechem na twarzy wszedł do szpitala, który o tej godzinie był nieco pusty i tylko paru, dobrze mu znanych pacjentów przechadzało się po korytarzach. Sam zaś uprzednio podpisał się na formularzu, że już jest i ruszył dalej, po drodze witając się z pacjentami i pytając co u nich.
    Pomimo tego ciągle nie mógł się doczekać, aż wejdzie do białego, małego pokoiku, w którym mieściła się najważniejsza osoba w jego życiu. Kiedy otworzył za klamkę błagalne drzwi od razu zalała go fala jasnego, wczesnego światła. No tak, On nie lubi zasłaniać okien.
    Leżał wygodnie na łóżku, z bladą twarzyczką zwróconą w stronę okna, głębokimi, jakże piękny oczkami obserwując słońce. Przez chorobę był bardzo chudy i drobny, wręcz kościsty, ale dla Sachiego nadal piękny. Głowę za to szczyciła czupryna również czarnych włosów, nieco może krótszych. Słysząc jak chłopak wchodzi cicho do pokoju, na jego uśmiech momentalnie wskoczył skromny uśmiech, a oczy obserwował go bacznie.
    - Cześć, Yun.- odwzajemnił uśmiech, kładąc swoją torbę na krześle i grzebiąc w niej.- Jadłeś już śniadanie?
    - Cześć i nie. Nie lubię szpitalnego żarcia.- na samą myśl o ostatniej papce, co kucharki nazwały kaszą, skrzywił się.
    Sachi zaśmiał się cicho pod nosem, jeszcze przez moment grzebiąc w torbie, by po chwili usiąść na brzegu jego łóżka.
    - Mogę ci dać kanapkę, jak chcesz.- zaproponował, nie zdejmując z niego wzroku.
    - Nie chcę, nie jestem głodny.- odparł, w milczeniu patrząc się w swoje nogi.
    Wolontariusz natomiast przeniósł wzrok na okno, jakby dokładnie sprawdzając pogodę i temperaturę. Jak na jesień było dosyć ciepło, temperatura nie wykraczała ponad 16 stopni. Nagle do głowy przyszedł mu dziwny, ale miły pomysł. Z entuzjazmem i kolejną nadzieją spojrzał na chłopaka.
    - A co powiesz na mały spacer? Sądzę, że uda mi się namówić lekarza.- nie "sądzę", a raczej na pewno, bo co jak co, ale z Sachiego uparty skurczybyk.
    Na buźce chłopaka zagościł szczęśliwy uśmiech.
    - Byłoby fajnie.- odparł od razu, radosny.
    - Okej, to poczekaj chwilę, a ja pójdę do lekarza.- poklepał go raźnie po dłoni i wstał z łóżka, wychodząc z pokoju.
    Tak jak przypuszczał, kłótnię z doktorem wygrał, pomimo pół godziny spędzonej w jego gabinecie. Mężczyzna dokładnie wiedział, jak bardzo chłopak jest uparty, dlatego zrezygnował z dalszej kłótni, pozwalając im wyjść. Wesoły Sachi natomiast wrócił do pokoju, oznajmiając o wygranej, na co chłopak natychmiast poszedł się przebrać.
    - Pomóc ci...?- zapytał niepewnie wolontariusz, w końcu pragnął go od dawna.
    - Nie, nie trzeba.- uśmiechnął się przepraszająco, biorąc grube ubrania i wchodząc do łazienki, bo przez chorobę nie mógł się nawet przeziębić.
    Sachi nigdy nie wiedział, na co dokładnie choruje chłopak. Był pewny jedynie tego, że przez nią jest taki chudy i drobny, do tego ledwo chodzi i nie może się narażać na żadne choroby. Gdyby tylko mógł mu jakoś pomóc...
    Kiedy Yun wyszedł z pokoju, wolontariusz trzymał już przed sobą wózek inwalidzki, gotowy do drogi. Chłopak nieco smutno spojrzał na wózek, z niechęcią na niego wsiadając.
    - Muszę na nim jechać?- spojrzał mu błagalnie w oczy.
    - Tylko przez szpital, potem odstawię wózek u pani w kiosku.- wiedział, że to nie ładnie i lekarz od razu by go za to skorcił, ale chciał dać chłopakowi choć trochę luzu, by mógł choćby na chwilę nie myśleć o uciążliwej chorobie.
    Jak powiedział, tak też i zrobił, jeszcze po drodze napotykając podejrzliwe spojrzenie doktora. Yun dosyć wolno i o mało co nie upadając powstał z wózka, a Sachi czym prędzej oddał wózek starszej pani. Widząc jak chłopak ledwo trzyma się na nogach, ujął go w biodrach, przyciągając do siebie. Na jego twarzy zagościł niezręczny rumieniec, więc chcąc go zakryć pochylił nieco twarz.
    - Może... złapiesz mnie tylko za rękę? Dam sobie radę...- mruknął cicho, a Sachi z niechęcią go puścił.
    - Jasne... wybacz.- ujął jego dłoń, ruszając wolno przez chodnik, a chłopak obok niego.
    Jak zwykle to bywało Sachi gadał bez przerwy, opowiadając chłopakowi o otaczającym go świecie. O przyrodzie, zwierzętach, roślinach. Yun słuchał go uważnie z lekkim uśmiechem, zresztą, sam uwielbiał przyrodę, krajobrazy. Marzył o pójściu w góry, a sam Sachi sobie przyrzekł, że kiedyś go tam zabierze. Gdy doszli do parku wolontariusz zaczął mu opowiadać o spadających liściach, niebie, chcąc, aby chłopak wchodząc do zwykłego parku poczuł się jak w baśni.
    Sachi słowem potrafił stworzyć coś pięknego. Był szalonym optymistą, chcącym pokazać każdemu jaka piękna jest najdrobniejsza rzecz. A najbardziej chciał to ukazać chłopakowi, dla którego wschód słońca w szpitalnym pokoju był jedynym krajobrazem. W końcu usiedli na ławce przed małym stawem, dopiero tutaj wolontariusz zamilkł, obserwując taflę wody. Chłopak za to unosił lekko podbródek ciesząc się z powiewu wiatru, który odgarniał mu gęste włosy do tyłu.
    Gdy Sachi wrócił do niego wzrokiem, tak obserwował go, zachwycony.
    Po raz pierwszy czuł do kogoś tak ogromną miłość.
    Kochał go.

~*~
Jedno, wielkie: P R Z E P R A S ZA M
Nie pisałam długo, wiem. Nie dość, że brak czasu, to jeszcze chęci. Moja wena przez ostatnie dni po prostu leży, nie byłam w stanie niczego napisać. Dopiero teraz zerkając w posty i patrząc, że to mam nieskończone, wzięłam się za to.
Mogę od razu obiecać, że w najbliższym czasie (czyli piątek, sobota, niedziela) pojawią się opowiadania, takie jak hard, piąta część Azylowskiej Miłości i ta, dla której nazwę jeszcze myślę.
Powracając do opowiadania. Jest to kolejna z historii, nieco smutnawa raczej. Ale nie ma wątków fantasy, a to chyba dla niektórych dobrze. Te części będą nieco krótsze, zresztą jak widać, ale będzie ich więcej.
So... jeszcze raz przepraszam i życzę miłego czytania. c:
Oyasumi
    
    

środa, 22 maja 2013

Piękno Azylu, nieprzyjemna sytuacja i zawstydzenie.

    Z dedykacją dla Vythica.

    Wilk maszerował, a właściwie biegł przez ulicę dosyć szybko, dlatego po niedługim czasie zauważyłem, jak kamienice zamieniają się w pobrzeżne domki, aż kończą na granicy lasu. Tego gęstego i nieprzeniknionego, do którego trafiłem po raz pierwszy na ziemi Azylu. Iyon zgrabnie przeskoczył walącą się kłodę przed nami i, tym razem już wolniej, ruszył przez bór, jakby dając mi możliwość przypatrzeniu się mu.
    Im bardziej się zagłębialiśmy, tym las przybierał coraz bardziej tajemniczą, a zarazem spokojną aurę. Jako, że panowała jesień, liście przybrały kolor bladej żółci, czerwieni, brązu, tylko gdzieniegdzie dało się dojrzeć żywe, jeszcze zielone. Przy każdym podmuchu coraz więcej liści opadało na podmokłą ściółkę, uprzednio przelatując nad nami. Słońce natomiast bez najmniejszych problemów mogło się przedzierać przez korony drzew, których większość pozostała samymi, gołymi gałęziami. Ponadto pomiędzy wystającymi znad ziemi korzeniami ulokowały się pojedyncze kwiaty, takie jak tulipany, stokrotki oraz fiołki.
    Nagle basior zatrzymał się, stawiając uszy na sztorc i obserwując obraz przed sobą. W każdym bądź razie zdziwiłem się jego zachowaniem, gdyż sam nie widziałem niczego prócz dwóch dębów stojących przed nami. Jeszcze nie wiedziałem, że nie są to zwykłe drzewa, a enty.
    - Darcy, matka cię szuka - odezwało się jedno z drzewiszczy, unosząc do góry grubszą gałąź, która najwidoczniej służy mu jako ręka.
    - Dajcie mi spokój - prychnął oburzony, przechodząc pomiędzy nimi i idąc dalej, na początek trochę biegnąc, jakby chcąc uciec od nich jak najszybciej.
    Mimo iż enty, jak dotąd znane mi tylko z legend i powieści, nie posiadały oczu, oddalając się tak poczułem to nieprzyjemne spojrzenie jednego z nich. Najwidoczniej nikt w Azylu nie lubi nowych, albo jeszcze lepiej - Ziemian. Starałem się tym nie przejmować i zapytać o co nieco Iyon'a, bo jak zwykle ciekawski to ja muszę być.
    - To enty, tak? I masz matkę? - zadałem dwa pytania naraz, czym prędzej chcąc uzyskać odpowiedź.
    - Tak i tak, ale nie utrzymuję z nią kontaktu - basior nawet na mnie nie zerknął, widocznie nie chciał o tym rozmawiać, ale ja musiałem się wszystkiego dowiedzieć.
    - Dlaczego?
    Usłyszałem przeciągłe westchnienie.
    - Po śmierci ojca matka jako swojego faworyta wybrała mojego brata, a mną się kompletnie nie interesowała. Nie mam nic do niego, naprawdę go lubiłem. Po jego śmierci rodzicielka w magiczny sposób przypomniała sobie o mnie, ale ja nie potrafiłem jej tego wybaczyć. Od tamtego czasu zmieniam nazwiska by mnie nie odnalazła - w jego głosie wyczułem ulgę, jakby z wyżalenia się komuś, w tym przypadku mi.
    - Widzę, że ty również nie miałeś za szczęśliwego życia - stwierdziłem po chwili.
    - No niestety - odparł, tym samym kończąc temat.
    Nie odzywałem się dalej, doskonale wiedziałem, że podobnie jak ja on też nie lubi rozmawiać o swoim życiu, więc zdusiłem w sobie chęć poznania szczegółów. Postanowiłem dalej obserwować las, który mimo swojej "zwyczajności" nadal wyglądał na taki niepozorny, wręcz magiczny. Szliśmy tak może godzinę, jak nie więcej. Siedząc na grzbiecie Iyon'a i robiąc mu jeszcze większy ciężar, na pewno się zmęczył.
    - Może zrobimy sobie postój? - zagadnąłem po chwili, zerkając na niego.
    Ten tylko pokiwał głową, zatrzymując się i ponownie kładąc cielsko na ziemi. W spokoju zszedłem z niego, siadając pod jednym z drzew i przeciągając się leniwie. Wilkołak natomiast ponownie wrócił do postaci ludzkiej, sadowiąc się niedaleko mnie. Gdy usłyszałem burczenie w jego brzuchu pokręciłem lekko głową, wzdychając. Jak to mówią - wilczy apetyt. Z torby wyjąłem dla niego suszone mięso i kromkę chleba, co wciamał w ekspresowym tempie. Ja przez ten czas piłem cicho butelkę wody zastanawiając się, co dalej.
    Gdy zerknąłem na niego, zatrzymałem dłużej wzrok, a do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Poza jak i obraz za nim był niezwykle imponujący, a cienie nadające wyrazistego kształtu jego ciała jeszcze bardziej wspaniałe. Pospiesznie wyjąłem szkicownik z torby wraz z zestawem ołówków, na co ten zaciekawiony zerknął na mnie.
    - Mogę cię narysować? - zapytałem od razu, już nie mogąc doczekać się zaczęcia pracy.
    - Ym... Jasne - wzruszył ramionami - Mam tak siedzieć?
    Pokiwałem jedynie głową, zaczynając robić banalne kontury, linie i "kółeczka" pomocnicze, z czasem przechodząc do bardziej szczegółowych elementów, a na koniec pracując w ciszy nad cieniami. Praca nie zajęła mi dłużej, niż piętnastu minut, a efekt był niesamowity, jak to stwierdziłem z zobaczenia twarzy Iyon'a na widok szkicu.
    - To jest... przepiękne. Dziękuję ci - uśmiechnął się ciepło do mnie, a ja podarowałem mu szkic w ramach prezentu.
    Kiedy postanowiliśmy ruszyć dalej, na naszej drodze stanęła niezbyt miła niespodzianka. Dwie nagie nimfy uśmiechały się szeroko na nasz widok, chichocząc pod nosem. Stałem w bezruchu, zawstydzony odwracając wzrok. Niegrzecznie jest się przecież tak gapić w cycki, no nie? Rudy natomiast chyba nie zna kultury, gdyż dokładnie je obserwował.
    - Nie odwracaj wzroku bo zainteresują się tobą - mruknął cicho do mnie, a po chwili dodał szeptem.- Jak ja nienawidzę kobiet...
    Gdy powróciłem do bezinteresownego gapienia się w nagie nimfy, te, widząc moje zmieszanie, ruszyły w tańcu w naszą stronę. Usłyszałem jedynie wydobywające się "ups" z ust Rudego, który po chwili ruszył biegiem w bok, a ja czym prędzej pognałem za nim. Sam nie wiedziałem, co mam robić, a kobiety najwidoczniej chciały właśnie "tego".
    Nie dawały za wygraną, biegiem ruszając za nami. Kiedy zauważyłem, że bardziej uczepiły się mnie, niż Rudego, zgrabnie wlazłem na drzewo, wchodząc prawie na sam czubek. Te za to złe, że to zrobiłem, ruszyły na skrytego w krzakach wilka. Bezradny wilkołak nie wiedział co miał robić, więc z przerażeniem patrzył się w kobiety. On chyba na serio ma jakąś fobię.
    Zeskoczyłem z gałęzi i rzuciłem kamykiem w czubek głowy jednej z nimf, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ona jednak prychnęła do mnie i posłała spojrzenie mówiące "jeszcze się odegramy", odchodząc wraz z przyjaciółką, a po chwili znikając w gęstwinach. Przetarłem pot z czoła, wzdychając cicho, a następnie podszedłem do niego, kucając.
    - No chodź, już sobie poszły - parsknąłem śmiechem, lecz Iyon swój lęk traktował widocznie na poważnie.
    Gdy wyszedł z krzaków, a ja posłusznie wsiadłem na jego grzbiet, z zagąszczy wyszło również parę mysz i innych gryzoni, które najwidoczniej były duchami. W lesie pojawiało się coraz więcej owych zwierzęcych dusz, drzewa stały się zadrze. Zza konarów zaczęły wyjawiać się białe, nieco przypominające lilie kwiaty. Było ich tutaj pełno. Po bliższym przyjrzeniu się zauważyłem, że ich złoty pyłek przepięknie się mieni.
    - Witaj w Zapomnianym Lesie, Alone - zapowiedział oficjalnie Rudy, zwalniając nieco chód.
    Muszę przyznać, że bór z każdym krokiem stawał się bardziej piękniejszy. Nabierał niezliczonej ilości barw, aura stała się jeszcze bardziej magiczna, a duchy zwierząt hasały sobie raźnie między nami, nieprzejęte z naszej obecności, a raczej - szczęśliwe.
    Do celu naszej podróży doszliśmy dwie godziny później, nie robiąc już żadnych przerw. Jak się okazało, miejscem w jakie chciał mnie zabrać Iyon były cztery ogromne, połączone ze sobą jeziora, zwane Luna Lacus. Czysta woda przepięknie odbijała od siebie promyki słońca, tworząc coś w rodzaju łuny na tafli wody, po której pływały łabędzie oraz kaczki. Przy brzegach natomiast zaspokajały swoje pragnienie niektóre ze zwierząt kopytnych, tym razem będące w stadach.
    - Rozbierz się, a zobaczysz co jest pod wodą - usłyszałem propozycję Rudego, teraz już jako człowiek stojącego obok mnie.
    Był w samych bokserkach, przez co mogłem doskonale dojrzeć jego wyrzeźbione ciało na piersi i brzuchu. Nie przejąłem się tym, jedynie zerknąłem, lecz z niechęcią sam zdejmując bluzkę i spodnie. No bo czym ja mogę się pochwalić? Minimalnym brakiem mięśni? Byłem chudy, mały i blady, a i tak poczułem na sobie przenikające spojrzenie wilkołaka. Tak, ten gej oczywiście musi skorzystać z okazji i mnie obserwować.
    Kiedy w końcu oderwał wzrok, powoli wszedł do wody, a ja za nim. Nie była ona ani ciepła, ani zimna, czyli taka w sam raz. Kiedy woda zaczęła nam sięgać za pierś, zaczęliśmy płynąć nieco dalej, by po chwili zagłębić się pod taflę wody, tak jak mówił.
    To, co zobaczyłem, wykroczyło ponad wszystkie swoje marzenia. Podwodne miasto było usyfione licznymi morskimi zwierzętami, jak i nie obyło się bez syren. Ponadto koralowce i inna bujna, morska roślinność tworzyła takie struktury, że przypominały one domy. Dno było ogromne, dlatego nie zdziwiłem się, gdy w dali ujrzałem coś na kształt wieloryba.
    Niestety, ale nie miałem pojemnych płuc, dlatego czując jak brakuje mi powietrza, wypłynąłem na powierzchnię. Dopiero tu poczułem gęsią skórkę na całym ciele. Wychodząc z wody otuliłem się ramionami i usiadłem na brzegu, skulając z zimna. Dygotałem lekko, okrywając się swoją bluzką, lecz nic to nie dawało. Wziąłem nawet koszulkę Iyon'a, otulając się nią.
    Mężczyzna natomiast, widząc jak bardzo mi zimno, odgarnął klejące się, mokre włosy z czoła do tyłu, po czym usiadł za mną, przysuwając do siebie i przyciskając do swojej nagiej, jeszcze mokrej, ale niezwykle ciepłej piersi. Cały był ciepły, dlatego momentalnie wtuliłem się w niego. Ten skorzystał z okazji i przytulił mnie do siebie.
    Nie liczyłem czasu, nawet gdy sam stałem się ciepły, nie odsunąłem się. Siedziałem w jego ramionach, zadowolony z tej chwili i ciepła. Poczułem się naprawdę bezpiecznie i... czule.
    Poczułem szczęście.

~*~
bycz.
Długie jest, bo wcześniejsze jakieś takie krótkie wyszło. Parę słów.
Cholernie starałam się przy opisach i nie obchodzi mnie to, że Was może one zanudzają. Lubię opisywać~ Ponadto dowiadujemy się cząstki z historii Iyon'a oraz odkrywamy talent artystyczny Ala.
Tak, tu już się coś dzieje i to nawet dużo. Proszę się nie martwić, postacie drugoplanowe pojawią się w następnej części. Która pojawi się... kiedyś.
Pytania dla was:
1. Zrobić do tego prolog?
2. Napisać jakiegoś oneshot'a lub zacząć kolejne opowiadanie (bo mam już coś zaczęte) ?
3. Zna ktoś jakiś bezpłatny, ale dobry program graficzny (nie na temat, ale co tam) ?
I to by było na tyle. Będę wdzięczna za komentarze dotyczące trzech pytań powyżej.
Sayo.

A ja znów zadedykuję dla samej siebie, jak miło... poprawiłam to, co byłam w stanie. Choroba mi nie pomaga. ~ Arbuz

niedziela, 19 maja 2013

Nowy dom?

    Nie obchodziło mnie to, dokąd zmierzam. Nogi mimowolnie szły do przodu, a oczy skupione były na widoku przed sobą. Ludzie jak zwykle nie zwracali na mnie uwagi, tylko paru zerknęło kątem oka. Umysł był właściwie skupiony na niczym, choć w głębi duszy cieszyłem się, że nie poruszam tematu związanego z nocną niespodzianką w domu mężczyzny. Sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
    Wszystko szło by jak po maśle, gdybym tylko nie usłyszał za sobą parę krzyków i przekleństw na mnie. Kiedy przekręciłem głowę w bok i dojrzałem znajome twarze z Placu Głównego, pędem ruszyłem do ucieczki. Bo co może zrobić taki drobny chłopak jak ja, przeciwko uzbrojonym po zęby osobom? No właśnie, ucieczka była najlepszym wyjściem i naprawdę nie obchodziło mnie to, że może zachowuję się jak tchórz.
    Biegłem ile sił w nogach, omijając przechodniów i starając się zmylić goniących mnie mężczyzn przez liczne uliczki, do których wchodziłem. Jednak ci nie dawali za wygraną, jakby za wszelką cenę chcieli mnie spalić na stosie. Co ja im takiego zrobiłem?
    Pecha to ja po prostu miałem niesamowitego. Nie znając miasta właściwie nie interesowałem się, w jakie ulice wchodzę, dlatego nie zdziwiłem się, kiedy na mojej drodze stanęła ściana. Ślepa uliczka. Odwróciłem w stronę goniących, którzy już biegli na mnie, jakby uradowani z wygranej. O nie, nie poddam się tak łatwo.
    Całe ciało przeniosłem do przodu, skacząc tak i w locie przybierając postać smukłego, rudego lisa. Dzięki temu ominąłem pierwszy atak, który mógł spowodować przecięcie mojego ciała na pół. Zgrabnie skacząc pomiędzy ich nogami i unikając ataków, jak armata wystrzeliłem ze ślepej uliczki, biegnąc chodnikiem niezauważony. Pod tą postacią byłem o wiele szybszy i zwinniejszy, dlatego prostym było, że mężczyźni nie mogli mnie już znaleźć w tłumie.
    Dopiero po parunastu przebytych metrach poczułem ogromny ból na karku i kapiącą krew z mojej sierści. Najwidoczniej komuś udało się mnie zranić, szlag by go trafił. Z trudem wbiegłem w pustą uliczkę, chowając się w śmietnikach, bo raczej nie chciałbym kolejnego spotkania z mężczyznami. Nawet smród wydobywający się z niedokończonego i zepsutego jedzenia mnie nie obrzydził, ani nie zniechęcił. Za wszelką cenę starałem się zlizać krew z karku, myśląc, że przyniesie to jakieś rezultaty.
    Nagle poczułem niespodziewany wzrok na sobie, te cholerne, przeszywające spojrzenie od środka. Gdy uniosłem szmaragdowe ślepia, zobaczyłem Jego. Rudy stał nachylony nad śmietnikiem, wyraźnie kręcąc nosem z nieprzyjemnego zapachu. Jak mu się nie podoba, to niech sobie łaskawie stąd pójdzie.
    - Mogę cię stąd wyjąć?- zapytał nagle, wyciągając ręce w moją stronę.
    Nie miałem nic przeciwko, dlatego pokiwałem łbem, a ten delikatnie wyjął mnie ze śmietnika, kładąc na ziemi. Nie wytrzymałem i pisnąłem cicho z bólu. On, niezwykle przejęty z mojego stanu, wyjął potrzebne rzeczy ze swoich głębokich kieszeni, zaczynając mnie badać, a następnie opatrywać głęboką szramę na gęstym futrze. Cały czas leżałem w milczeniu, czekając aż skończy.
    Nie wiedziałem z jakich powodów, ale moje rany ogółem szybko się leczyły, dlatego gdy ten odłożył resztę opatrunków do kieszeni, ja zmieniłem się w człowieka i oparłem o ścianę budynku. Długi czas milczeliśmy, jeden z drugim nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu zebrałem się w sobie i postanowiłem mu podziękować.
    - Dziękuję...- mruknąłem cicho.
    - Nie masz za co, robię to z własnej woli. Równie dobrze mógłbym cię zostawić w tym śmietniku na pastwę losu, jednak nie mogę - Rudy uśmiechnął się lekko do mnie, siadając obok.
    Przez dłuższy czas milczałem, zastanawiając się, czy zapytać o to lub też nie. Nie mogłem, ciekawość mnie zżerała.
    - Dlaczego to robisz? Przecież ty nawet mnie nie znasz...
    - Nie wiem - pokiwał głową bezradnie.- Moja wewnętrzna, dobrze ukryta osobowość widzi w tobie kogoś więcej niż małomównego, niezdarnego chłopaka, dlatego nie potrafię cię zostawić.
    - Ale ja taki jestem i już...- nie sądziłem, bym mógł w sobie coś zmienić, dobrze znałem siebie.
    - Tak, ale to nie wszystko. Masz wiele innych cech... tylko nie pozwalasz nikomu zbliżyć się do siebie - mężczyzna wyglądał na takiego, jakby już po pierwszym spotkaniu mógł mnie całkowicie ocenić.
    - Nie lubię ludzi...- szepnąłem, spuszczając nisko głowę.
    - Za co? Ja nie jestem człowiekiem, a życie nie raz kopnęło mnie w tyłek. Może jestem inny?
    - O co ci w końcu chodzi...?- pokręciłem głową niezrozumiale, po raz pierwszy spoglądając na niego.- Powiedz wprost.
   - Sam nie wiem...- Rudy wyglądał na zrezygnowanego, jakby nie do końca przemyślał swoje pytanie, to, co mówi; jeszcze raz powtórzę, że to naprawdę dziwny facet.
   - Dlaczego tak bardzo chcesz, bym się zmieniał? Bym postrzegł cię jako innego człowieka i...- uciąłem.- ... zbliżył się?- sam byłem zszokowany tym, jak dużo mówię. Zwykle milczałem, albo wypowiadałem zwykłe, krótkie zdania, a to teraz ja jestem tym rozgadanym.
    - Nie chcę, abyś się zmieniał...
    - No to nie wiem, po co ta rozmowa. Ty mnie nawet nie znasz - dźwignąłem się z miejsca zrezygnowany i wolnym krokiem ruszyłem w stronę ulicy.
    Czułem na sobie jego wzrok, dlatego speszony nałożyłem kaptur na głowę, a ręce włożyłem w kieszenie. Dostrzegłem w jego duszy, że rezygnuje z dalszego uczepiania się mnie, jakby to nie miało kompletnego sensu. Nagle... zatrzymałem się.
    - A... chcesz mnie poznać?- sam nie wiedziałem, co robiłem. W pewnym momencie poczułem chęć wygadania się komuś o sobie, a tym kimś był on.
    Mężczyzna od razu przeniósł na mnie wzrok, zachęcając do rozmowy, a ja wróciłem na swoje miejsce, zaczynając opowiadać.
    Nie mówiłem mu o mojej przeszłości, gdyż po prostu nie chciałem, była to za prywatna rzecz dla mnie. Natomiast przeszedłem do bardziej ogólnych informacji takich jak zapomnienie prawdziwego imienia, umiejętności związane z niewidzialnością i dojrzeniem czyjejś duszy, aż po lisią postać. Musiałem się również trochę namęczyć, by mu powiedzieć, co to takiego Boston i USA, bo przecież z Azylu nie pochodzę, a oni najwidoczniej nie mają czegoś takiego jak państwo.
    Następnie Rudy zaczął opowiadać o sobie, podobnie jak ja pomijając swoją historię, co dało mi do zrozumienia, że za pewne nie była za różowa jak moja. Do jego imienia i nazwiska Iyon Darcy, mieszkaniu w Azylu od lat, umiejętnością z przewidywaniem ruchów przeciwnika oraz tym, że nie jest zwykłym człowiekiem, a wilkołakiem. Najbardziej zdziwiło mnie jego pytanie o moją orientację, a sam dowiedziałem się, że jest homoseksualny. To by wyjaśniało cały pocałunek. Gdy usłyszał, że jestem biseksualistą to jakby uśmiechnął się lekko, szczęśliwy z tego.
    Szczerze? Odnalazłem z nim wspólny język i wręcz świetnie mi się z nim rozmawiało. Opowiadał mi wiele rzeczy o Azylu, a ja mu o Ziemi i tym "magicznym" Bostonie, co go bardzo zaciekawiło. Po raz pierwszy w życiu cieszyłem się ze zwykłej rozmowy z osobą, czego jak dotąd unikałem. Mimo tego ciągle skrywałem w sobie tą nutkę niepewności, przecież znam go dopiero drugi dzień.
    - Może pokazać ci piękno Azylu?- zapytał nagle, wstając z miejsca, jakby nie słysząc mojej odpowiedzi był gotowy do drogi.
    Z chęcią pokiwałem głową, a ten zmienił się w dużego, brązowego basiora. Ułożył się na ziemi, chcąc, bym wsiadł na jego grzbiet. Trochę mnie to zdziwiło, aczkolwiek nadal z niepewnością usiadłem na nim, dobrze łapiąc się kępki futra na szyi wilka.
    I ruszyliśmy, a właściwie on, biegnąc przez ulicę. Dla przechodniów nie było to czymś nadzwyczajnym. Muszę się do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę nie wiedziałem, dokąd zabierze mnie Iyon, ale miałem nadzieję, że naprawdę ukaże mi piękno Azylu, który obrać mogę jako swój nowy dom.


~*~
Jakoś tak... mam wenę. Dużą wenę. I aż chce mi się już dziś opisać piękno Azylu. 
W tym rozdziale dowiadujemy się nieco więcej o bohaterach i... no. Nie wiem, co jeszcze mam napisać. ^^
Życzę miłego czytania. 
Sayo.

A JA WPISUJĘ DEDYKACJĘ DLA SIEBIE, I CO I CO I CO?! XD Poprawione. Chyba. ~ Arbuz.

czwartek, 16 maja 2013

Zdziwienie może objawić się nawet w najmniej przewidywalnym momencie.

    Mężczyzna dobre paręnaście minut obserwował mnie w zwyczajnym milczeniu, jakby zamyślony. Nigdy nie lubiłem tego uczucia, czym jest czyiś wzrok na sobie. Krępowało mnie to, lecz nie okazywałem tego po sobie. Byłem zajęty obserwowaniem zachodu słońca.
    - Dzięki za opatrunki, tajemnicza niemowo. Dlaczego tak chowasz twarz pod kapturem?- głęboki głos Rudego wyrwał mnie z transu, przez co z zaskoczenia aż wzdrygnąłem się mimowolnie.
    Ten natomiast z niecierpliwością wpił we mnie swe spojrzenie, czekając na odpowiedź, której nie słyszał i nie usłyszy nigdy. Milczałem mając nadzieję, że jeśli będę tak dalej robił, mężczyzna zostawi mnie w spokoju i sobie odejdzie. Jaka szkoda, że tak się nie stało.
    - Może chociaż mi powiedz, jakim to cudem nagle znalazłeś się na Placu Głównym? Mieszkam tu już od wielu lat i jeszcze cię nie spotkałem - rozgadany facet, nie ma co. Ale ja właśnie takich gości nienawidzę, co nie potrafią raz w życiu zamilknąć, tylko otwierają tą gębę trajkocząc o nie wiadomo czym.
    Westchnąłem ciężko, no warto by w końcu coś zrobić, bo udawanie martwego raczej pójdzie w odsiadkę. Skupiłem całą swoją uwagę na umyśle, własnej woli, przez co moje ciało stało się przezroczyste, aczkolwiek tylko na parę sekund.
    Zauważyłem nawet, jak Rudy unosi brwi w lekkim zdziwieniu. Człowiek na Ziemi zawału by dostał, ale najwidoczniej dla mieszkańców Azylu nie jest to nic nadzwyczajnego.
    - A więc niewidzialność... Rzadko spotykana tu umiejętność - na chwilę zamilkł, jakby zamyślony nad kolejną częścią zdania.- Od początku miałeś zamiar pojawić się przed tymi wściekłymi idiotami?
    Aż z nudów podparłem brodę o wnętrze dłoni, starając się choć trochę skupić na widoku przed sobą. Jedynie kolejny raz pokręciłem lekko głową, z nadzieją, że to ostatnie pytanie.
    - Rozumiem... niezdara z ciebie, co?- tutaj usłyszałem ciche parsknięcie śmiechem, jakby kogoś na serio bawił mój "peszek" na placu. W pewnym momencie uniósł dumnie podbródek, spoglądając na mnie z góry.- Fajnie się ciebie ratowało.
    Zachowanie mężczyzny nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Chcąc mu pokazać, że nie robi to na mnie wrażenia, wzruszyłem bezinteresownie ramionami, zapatrzony tym razem w atramentowy nieboskłon, na którym z każdą chwilą ujawniało się coraz więcej przepięknych gwiazd. Ponadto zauważyłem, że owy Azyl posiada nnie jeden, a dwa księżyce, które tym razem były w czystej pełni.
    Zdziwiła mnie nieco ta wręcz nieskończona cisza, bo ani Rudy, ani tym bardziej ja, nie odzywaliśmy się. Cały ten czas czułem jego przeszywający na wskroś wzrok. Nie wytrzymałem, ciekawość mnie zżerała. Chciałem zobaczyć jak dokładniej wygląda mężczyzna i co wyraża jego twarz, z której można doczytać się wiele zamiarów. Bardzo delikatnie przekręciłem głowę w bok, tylko na sekundę wychylając spod kaptura jedno oko, spoglądając na jego twarz.
    Patrzył się na mnie. Obserwował mnie w głębokim zamyśleniu, a widząc me spojrzenie nawet uśmiechnął się lekko, wręcz niedostrzegalnie. Szybko obróciłem głowę w drugą stronę, odchrząkając znacząco i starając się ponownie skupić na gwiazdach.
    - Wybacz... mam nie patrzeć?- z jego ust wyrwał się cichy chichot, co nieco mnie zdenerwowało.
    - Jak chcesz...- mruknąłem cicho, już nawet zapominając o tym, że całą tą bezkresną rozmowę miałem usiedzieć w milczeniu. No nic, wyrwało się.
    Przez chwilę milczeliśmy, a ja, dziwnym trafem, wyczułem w jego duszy radość. Przeogromną radość z... usłyszenia mojego głosu? Pokręciłem głową, wzdychając cicho. Gość jest naprawdę dziwny.
    Jakby znikąd zimny i wręcz szaleńczy poryw wiatru dmuchnął mi prosto w twarz, odrzucając kaptur na plecy i ukazując moje szatynowe włosy z niezwykle bladą cerą. Właśnie teraz stwierdziłem, że mam dzisiaj bardzo pechowy dzień. Miałem tylko nadzieję, że gorzej być nie może. Oczywiście radość, jaka zapanowała w mężczyźnie, zrobiła się o stokroć większa; ludzie są naprawdę dziwni.
    - Zimno ci?- zapytał nagle, zauważając, jak szczelnie okrywam się bluzą. Podmuch nie był jedyny, gdyż pojawiło się ich więcej, a ja miałem wrażenie, że wieją z każdej strony.
    - Trochę - odparłem, zerkając na niego. Już widziałem, jak na twarzy widnieje kolejne pytanie.
    - Masz jakiś dom, czy chciałeś przesiedzieć tutaj całą noc?- tym razem nie odrywał ode mnie spojrzenia, przez co ja instynktownie powróciłem do oglądania, tym razem, księżyca.
     Na pytanie odpowiedziałem mu jedynie wzruszeniem ramion. W końcu pojawiłem się tutaj parę godzin temu, nic nie wiem i nie jestem pewny nawet tego, gdzie dokładniej jestem. Nagle poczułem w sobie jakby dziwną nadzieję, że to właśnie ta osoba udzieli mi odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania.
    - Ym... Może zechciałbyś przespać się u mnie w domu? Jest tam o wiele cieplej, a ja dokładnie widzę, jak ci zęby zgrzytają - w jego głosie dosłyszałem się nutki niepewności, jakby to co mówił było dla niego czymś ważnym, a zarazem nie do końca postanowionym.
    - Nawet mogę - tak naprawdę to jak cholera chciałem usadowić się na miękkiej kanapie, otulić dużym kocem i spać w przytulnym domu, a do tego zrobić sobie jeszcze gorącej herbaty. Po za tym, z przebywania na dachu wywnioskowałem, że noce w Azylu są o wiele chłodniejsze od dni, więc nie wiem, czy bym nawet przetrwał.
    Mężczyzna uśmiechnął się lekko z mojej odpowiedzi, po czym wstał i zeskoczył z dachu na ziemię, uprzednio lądując na śmietnikach. Poszedłem w jego ślady, idąc dalej łeb w łeb chodnikiem przepełnionym różnorodnymi ludźmi.
    Droga zdawała mi się nieco długa, nawet jeśli Rudy wchodził w wąskie i zawiłe uliczki, które nazwać by można skrótami. Każdy z domów stanowiły kamieniczki, których najczęściej parter był sklepem. Ludzie byli dla siebie wyraźnie życzliwi i mili, a rozmawiające ze sobą zwierzęta tym bardziej. Poczułem, że chyba naprawdę mi się tu podoba.
    Trafiliśmy do nieco opuszczonej i opustoszałej ulicy, a sam Rudy wszedł w jedną z podłuższych kamieniczek tworzących sieć przez drogę. Najpierw skrzypiącymi schodami na górę, by w końcu otworzyć drzwi do mieszkania po lewej stronie i wpuścić mnie pierwszego do domu.
    Był on dosyć mały, choć w sam raz dla samotnej osoby, jak wywnioskowałem po mężczyźnie. Drzwi do łazienki, większy salon, mała sypialnia i jeszcze mniejsza kuchnia połączona z pokojem gościnnym, a oddzielająca ją jedynie wysepką. Mieszkanie było skromnie urządzone. Znajdowały się w nim jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.
    - Rozgość się - Rudy zamknął za sobą drzwi, zdejmując buty i od razu idąc w stronę kuchni.
    Nie znałem znaczenia tego słowa, za dużo czasu spędziłem w samotności, dlatego jedynie stałem tak, wbijając spojrzenie w drewniane panele, nie wiedząc co mam zrobić. On oczywiście to zauważył, spoglądając na mnie.
    - Znaczy... zdejmij buty i sobie gdzieś usiądź. Chcesz coś do jedzenia?- uśmiechnął się do mnie życzliwie, a ja poszedłem za jego wskazówkami, zdejmując buty i siadając na kanapie. W domu było naprawdę przytulnie, dlatego aż się na niej położyłem.
    Byłem zmęczony wędrówką, dzisiejszym dniem, dosłownie wszystkim. Mój umysł odpłynął w dal, a ciało pogrążyło się w głębokim, błogim śnie.

---

    Spałem dosyć krótko, rozbudził mnie czyjś dotyk. Gdy udało mi się całkowicie obudzić i otworzyłem lekko oczy... na twarzy wskoczył mi gwałtowny, purpurowy rumieniec. Ciepłe wargi mężczyzny stykały się z moimi ustami, całując subtelnie, niepewnie. Duża ręka spoczywała delikatnie na moim policzku, opuszkami palców go głaszcząc.  Kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić, więc leżałem tak jedynie, zszokowany go obserwując.
    Rudy natomiast połapując się w tym, co robi, dostrzegając mój rumieniec, odsunął się natychmiast ode mnie, zakrywając swoje usta i zawstydzony wbijając spojrzenie w podłogę.
    - Iyon, ale z ciebie zboczona świnia...- usłyszałem cichy szept mężczyzny, bardziej kierowany do samego siebie, niż do mnie.
    Przez chwilę trwałem w miejscu, nie wiedząc co mam myśleć i zrobić dalej. W końcu odkręciłem się do niego plecami, ponownie zamykając oczy i starając się zasnąć.
    - Przepraszam...- usłyszałem ostatnie słowo, zasypiając.

---

    Następnego dnia, z samego rana, nie mogłem już przetrzymać uciążliwych koszmarów w nocy. Szybko nałożyłem buty i po cichu, nie sprawdzając nawet, czy mężczyzna śpi lub nie, wyszedłem z mieszkania, kierując się ulicą, byle jak najdalej.
    Uprzednio wyrwałem z notesu kartkę, pisząc na niej krótkie zdanie, tak dla uświadomienia.
    Dziękuję. Alone.

~*~
Yay! Jest druga część i zdaje mi się, że chyba nieco dłuższa. Tak, tu już się coś dzieje.
Jakoś tak... przyjemnie mi się pisało, dlatego myślę, że się Wam spodoba.
Miłego czytania. c:
Adios.

Dedykowane dla Niko. XDD 

Poprawiłam co nieco... I dopowiem coś jeszcze. Od pierwszego rozdziału mnie to nurtuje, Sen-chan, dlatego ja to napiszę. Historia jest wymyślona WSPÓLNIE przeze mnie i autorkę opowiadania, Iyon jest moją postacią. Owa informacja powinna znaleźć się pod każdą częścią, więc jeśli ty jej nie dodasz - sama to będę robić. Tyle. ~ Arbuzowy Ninja.

sobota, 11 maja 2013

Tak to się zaczęło...

    Cały czas bezskutecznie przerzucałem kartki dziennika w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak bytu. Miałem każdy zapisany tu dzień, to co robiłem, myślałem, czułem. A to w pewnym momencie znikło, pozostawiając same urywki, tak jakby ktoś machnął ręką i odrzucił w bok większość słów. Tylko szkoda, że tych zdań odzyskać nie potrafię.
    Znajdowałem się w lesie. Sekundę temu byłem w Meksyku, a teraz tutaj. W sumie, gdyby tak spojrzeć to owy las niczym nie różnił się od poprzednich, które zwiedziłem. Tylko gdzieniegdzie ciepłe promienie słońca przedzierały się z gęstych koron drzew liściastych. Zrezygnowałem z dalszych obserwacji i ruszyłem pomiędzy pniami, zgrabnie się przemieszczając. Udało mi się dostrzec wiele ptaków, zajęcy, a nawet i saren, które jakoś nie były przejęte mą obecnością. Jakby nie raz przechodził przez las człowiek, który nie miał zamiaru skrzywdzić zwierząt.
    W pewnym momencie poczułem zapach dumy, a uszy wyłapały w dali gwar rozmów. Ludzie? Miasto? Po środku lasu? Wzruszyłem ramionami, jakoś nieprzejęty. Cokolwiek by się stało, nie wywierało to na mnie choćby najmniejszego wrażenia. W końcu ja sam jestem skrywaną tajemnicą; dziwakiem, który posiada nienaturalne zdolności i sam nie potrafi ich opanować.
    Pokręciłem lekko głową, odrywając od siebie nieprzyjemne wspomnienia. Nie chciałem o tym myśleć, wracać do tego. To przeszłość. Zmieniłem swój chód na szybszy trucht, gdyż zaciekawiło mnie to miejsce. Chciałem wiedzieć, co jest dalej.
    Tak jak się tego spodziewałem, granica lasu zamieniła się w małe pustkowie, obok którego pojawiły się kamienne domy ludzi. A więc jest miasto. Nałożyłem głęboki kaptur na głowę, którego końcówka doskonale zakrywała mi połowę twarzy. Ujawniłem się ze swojej kryjówki za budynkiem, idąc wąską uliczką, która następnie przerodziła się w zapchaną ulicę. Domy przy drodze bardzo przypominały mi kamieniczki prosto wzięte z Londynu w XIX wieku, których piętro najczęściej stanowiły małe sklepiki z artykułami spożywczymi. Po ulicach natomiast nie jeździły samochody, a dorożki prowadzone przez gniade konie. Ludzie nie używali żadnych przyrządów elektronicznych, np. komórki. Poczułem się jakbym naprawdę pojawił się w nowożytności.
    Wędrując przez ulice, zauważyłem, że nie mieszkają tutaj jedynie zwykli ludzie, a nawet niestworzone zwierzęta, osoby, które jak dotąd występowały jedynie w baśniach i legendach. W mieście nie raz, nie dwa zauważyłem biegnącego wilka, latającego smoka, albo człowieka z różdżką w ręku. W niektórych sklepach sprzedawano broń jak np. miecze, albo wszelakie eliksiry. W głębi duszy cieszyłem się, że nie tylko ja jestem odmieńcem.
    Korzystając tego, że żadna osoba nie zwraca na mnie uwagi, przysłuchałem się rozmowie dwóch staruszek, z których wywnioskowałem, że znalazłem się w Azylu. Czym był Azyl? Licho wie, aczkolwiek postanowiłem dalej zwiedzać to tajemnicze miejsce.
    Nagle natrafiłem na przestronny, ogromny plac, na którym zgromadziło się wielu ludzi, widocznie kłócących się między sobą. Na środku stał duży posąg, przedstawiający feniksa, smoka i wilkołaka, przez co zdziwiłem się tą nietypową zbieżnością trzech, całkowicie różnych od siebie istot. Choć, patrząc od strony artystycznej to bardzo ładnie to wyglądało. Wilkołak i smok walczą między sobą, a feniks unosi się nad nimi. Po jego piórach płynie woda, tworząc przepiękny efekt.
    Z transu wyrwał mnie krzyk. Należał on do rudego mężczyzny, siedzącego na posągu. Aż dziw, że dopiero teraz go zauważyłem. Prawdopodobnie owy krzyk był obrazą dla kłócących się ze sobą osób na placu, ponieważ na ich twarzach zagościł grymas, a ci jak rozzłoszczone stado bawołów ruszyło na mężczyznę. Nieznajomy najwidoczniej nie był tym przejęty, jedynie szeroko się uśmiechał.
    Czy mnie to obchodziło? Czy choć trochę byłem przejęty tym, że ludzie dobyli nawet swoich mieczy? Skądże, bardziej interesowało mnie to, jak przedostać się na drugą stronę placu i na tym skupiłem swój umysł. Jedyną drogą było przejście pomiędzy posągiem, a zgrają rozzłoszczonych osób. To, co zrobiłem było moim wielkim błędem.
    Postanowiłem zaryzykować, używając mojej rzadkiej umiejętności i szczerze miałem gdzieś to, jakie ryzyko się z tym wiąże. W pewnym momencie moje ciało stało się przezroczyste, a ja dyskretnie przemknąłem pomiędzy nimi, nie okazując po sobie żadnych oznak bytu. Już widziałem jak powoli zbliżam się do placu, jeszcze tylko parę metrów...
    ... ciało powróciło do normalności. I to w takim przecudnym momencie, kiedy tuż przede mną biegli ludzie, teraz, z bronią w ręku, bardziej skupieni na mnie, niż na mężczyźnie rzucającego do nich obrazę. Stałem jak ten kołek. Kompletnie nie wiedziałem co mam robić, czy odeprzeć atak, czy po prostu dać się zabić. No bo czemuż nie?
    Nagle moje nogi oderwały się od podłoża, a ciało wylądowało na ramieniu rudego mężczyzny, który teraz, jak księżniczkę ratował mnie z tarapatów, odpierając ataki magów i w szybkim tempie przemykając pomiędzy nimi. Nie chcąc spaść, kurczowo zacisnąłem dłonie na jego koszulce. Ten robił wszystko, by żadna z obecnych tudzież osób mnie nie dotknęła. Nie miałem bladego pojęcia, dlaczego mężczyzna robi to dla mnie, tak bardzo się poświęca. Jego ręka z każdą chwilą była coraz bardziej pociachana przez ostrza.
    Jak szalony wbiegł ze mną na ulicę, migrując pomiędzy dorożkami, których konie prychały bojaźliwie na jego widok. Zauważyłem nawet, że ludzie za nami powoli tracą chęci na gonienie nas, aż w końcu zatrzymali się, dorzucając jeszcze parę przekleństw. Mężczyzna natomiast wbiegł w ślepą i pustą uliczkę, dopiero tutaj, bardzo delikatnie, niczym jajko stawiając mnie na ziemi. Odetchnąłem głęboko, ciesząc się, że w końcu się to zakończyło.
    Rudy za to zerknął na mnie, uśmiechając się szeroko, jakby ten uśmiech był tylko dla mnie. Nie zareagowałem na to, nawet mu nie podziękowałem, bo nie znałem znaczenia tego słowa. Za dużo czasu spędziłem w samotności, nie rozmawiając z ludźmi. Chwilę potem wyjąłem ze swojej torby na ramię opatrunki z maścią na skaleczenia, podając mu, by następnie zaciągnąć bardziej kaptur, dłonie włożyć w odmęty kieszeni i ruszając dalej.
    Na co komu rozmowa? Po co mam z nim rozmawiać? Nie chciałem się odzywać. Nie byłem przejęty jego stanem i tym, że może i nawet poważniej oberwał. Można to uznać za bardzo egoistyczne myślenie, ale nawet sobą się nie interesowałem. Gdyby mężczyzna mi nie pomógł, już dawno dałbym się zabić. Po co żyć?
    Zauważyłem, że powoli zaczyna się ściemniać, dlatego obszedłem jeszcze parę uliczek, by po chwili wskoczyć na śmietniki przy jednym z budynków, a z nich zgrabnie na dach. Usiadłem na nim wygodnie, swobodnie opuszczając nogi i obserwując zachodzące słońce przede mną, skrywane za lasami i niektórymi z domów. Najprawdopodobniej spędzę tutaj całą noc, ewentualnie pozostaje też możliwość pójścia w las. Podparłem brodę na dłoni, przymykając delikatnie szmaragdowe oczy.
    Nagle poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Zerknąłem w prawą stronę i... zobaczyłem Jego. Mężczyzna siedział tuż obok, obserwując mnie z lekkim uśmiechem. Westchnąłem cicho, jeszcze nie wiedząc, jak dalej się to potoczy. Rudy wyraźnie nie miał zamiaru odchodzić.
    Przyjaźń? A może coś więcej?

~*~
No, napisany pierwszy rozdział opowiadania, które będzie głównym i prawdopodobnie najdłuższym na blogu. Życzę miłego czytania. c:
Adios.

EDIT: Poprawiłam Ci jako tako błędy i literówki. Drodzy Czytelnicy, to na razie tylko początek, więc jeśli chcecie yaoi, dramatu, romantyzmu, fantasy i przygody w jednym, czekajcie na następne części. ~ Arbuzowy Ninja.