Miał taki błogi sen. To nie pierwszy raz, kiedy śnił mu się On. To nie pierwszy raz, kiedy w śnie wyobrażał sobie życie z Nim, że są razem, na zawsze. Był zakochany po uszy.
Nawet budzik go nie obudził, który ostatecznie oznajmił, że trzeba pójść do szpitala. Był młodym i równie samotnym wolontariuszem, pracując raz tu, raz tam, ale zawsze pozostając w szpitalu. Opiekując się właśnie Nim. Żyjąc i po mimo niespłaconych rachunków idąc z nadzieją i bujając w obłokach dalej, przez życie, które bardziej przypominało niebo usyfione marzeniami w postaci gwiazd.
Leżał wręcz w nienaturalnej pozie, w samych bokserkach, kołdrą rozwaloną po całym łóżku i poczochranymi, ciemnymi jak noc włosami. Leniwie uniósł dłoń do góry, naciskając na budzik i tym samym go wyłączając. Kiedy jakimś cudem udało mu się otworzyć zaspane, błękitne oczy, aż przeraził się będącą godziną. W popłochu zerwał się z łóżka i potykając się o ubrania na podłodze pobiegł do łazienki, robiąc ekspresową, poranną toaletę. Ubrał na siebie byle co, jak zwykle nieuprane rzeczy. Nie miał czasu, by prać, by sprzątać w domu, choć robił to raz na dobry miesiąc. Chciał każdą chwilę spędzić z Nim.
Nakładając torbę na ramię i biorąc klucze z komody, zamknął drzwi do małego mieszkanka i wybiegł z klatki, pędząc na przystanek. Kolejny pech sprawił, że spóźnił się na autobus, dlatego nie czekając 15 minut na następny, pobiegł przez miasto, napotykając liczne spojrzenia ludzi.
Odsapnął dopiero przed szpitalem, jednym z tych mniejszych w ogromnym, koreańskim mieście, choć sam był Japończykiem. Otarł pot z czoła, poprawił bluzę i z uśmiechem na twarzy wszedł do szpitala, który o tej godzinie był nieco pusty i tylko paru, dobrze mu znanych pacjentów przechadzało się po korytarzach. Sam zaś uprzednio podpisał się na formularzu, że już jest i ruszył dalej, po drodze witając się z pacjentami i pytając co u nich.
Pomimo tego ciągle nie mógł się doczekać, aż wejdzie do białego, małego pokoiku, w którym mieściła się najważniejsza osoba w jego życiu. Kiedy otworzył za klamkę błagalne drzwi od razu zalała go fala jasnego, wczesnego światła. No tak, On nie lubi zasłaniać okien.
Leżał wygodnie na łóżku, z bladą twarzyczką zwróconą w stronę okna, głębokimi, jakże piękny oczkami obserwując słońce. Przez chorobę był bardzo chudy i drobny, wręcz kościsty, ale dla Sachiego nadal piękny. Głowę za to szczyciła czupryna również czarnych włosów, nieco może krótszych. Słysząc jak chłopak wchodzi cicho do pokoju, na jego uśmiech momentalnie wskoczył skromny uśmiech, a oczy obserwował go bacznie.
- Cześć, Yun.- odwzajemnił uśmiech, kładąc swoją torbę na krześle i grzebiąc w niej.- Jadłeś już śniadanie?
- Cześć i nie. Nie lubię szpitalnego żarcia.- na samą myśl o ostatniej papce, co kucharki nazwały kaszą, skrzywił się.
Sachi zaśmiał się cicho pod nosem, jeszcze przez moment grzebiąc w torbie, by po chwili usiąść na brzegu jego łóżka.
- Mogę ci dać kanapkę, jak chcesz.- zaproponował, nie zdejmując z niego wzroku.
- Nie chcę, nie jestem głodny.- odparł, w milczeniu patrząc się w swoje nogi.
Wolontariusz natomiast przeniósł wzrok na okno, jakby dokładnie sprawdzając pogodę i temperaturę. Jak na jesień było dosyć ciepło, temperatura nie wykraczała ponad 16 stopni. Nagle do głowy przyszedł mu dziwny, ale miły pomysł. Z entuzjazmem i kolejną nadzieją spojrzał na chłopaka.
- A co powiesz na mały spacer? Sądzę, że uda mi się namówić lekarza.- nie "sądzę", a raczej na pewno, bo co jak co, ale z Sachiego uparty skurczybyk.
Na buźce chłopaka zagościł szczęśliwy uśmiech.
- Byłoby fajnie.- odparł od razu, radosny.
- Okej, to poczekaj chwilę, a ja pójdę do lekarza.- poklepał go raźnie po dłoni i wstał z łóżka, wychodząc z pokoju.
Tak jak przypuszczał, kłótnię z doktorem wygrał, pomimo pół godziny spędzonej w jego gabinecie. Mężczyzna dokładnie wiedział, jak bardzo chłopak jest uparty, dlatego zrezygnował z dalszej kłótni, pozwalając im wyjść. Wesoły Sachi natomiast wrócił do pokoju, oznajmiając o wygranej, na co chłopak natychmiast poszedł się przebrać.
- Pomóc ci...?- zapytał niepewnie wolontariusz, w końcu pragnął go od dawna.
- Nie, nie trzeba.- uśmiechnął się przepraszająco, biorąc grube ubrania i wchodząc do łazienki, bo przez chorobę nie mógł się nawet przeziębić.
Sachi nigdy nie wiedział, na co dokładnie choruje chłopak. Był pewny jedynie tego, że przez nią jest taki chudy i drobny, do tego ledwo chodzi i nie może się narażać na żadne choroby. Gdyby tylko mógł mu jakoś pomóc...
Kiedy Yun wyszedł z pokoju, wolontariusz trzymał już przed sobą wózek inwalidzki, gotowy do drogi. Chłopak nieco smutno spojrzał na wózek, z niechęcią na niego wsiadając.
- Muszę na nim jechać?- spojrzał mu błagalnie w oczy.
- Tylko przez szpital, potem odstawię wózek u pani w kiosku.- wiedział, że to nie ładnie i lekarz od razu by go za to skorcił, ale chciał dać chłopakowi choć trochę luzu, by mógł choćby na chwilę nie myśleć o uciążliwej chorobie.
Jak powiedział, tak też i zrobił, jeszcze po drodze napotykając podejrzliwe spojrzenie doktora. Yun dosyć wolno i o mało co nie upadając powstał z wózka, a Sachi czym prędzej oddał wózek starszej pani. Widząc jak chłopak ledwo trzyma się na nogach, ujął go w biodrach, przyciągając do siebie. Na jego twarzy zagościł niezręczny rumieniec, więc chcąc go zakryć pochylił nieco twarz.
- Może... złapiesz mnie tylko za rękę? Dam sobie radę...- mruknął cicho, a Sachi z niechęcią go puścił.
- Jasne... wybacz.- ujął jego dłoń, ruszając wolno przez chodnik, a chłopak obok niego.
Jak zwykle to bywało Sachi gadał bez przerwy, opowiadając chłopakowi o otaczającym go świecie. O przyrodzie, zwierzętach, roślinach. Yun słuchał go uważnie z lekkim uśmiechem, zresztą, sam uwielbiał przyrodę, krajobrazy. Marzył o pójściu w góry, a sam Sachi sobie przyrzekł, że kiedyś go tam zabierze. Gdy doszli do parku wolontariusz zaczął mu opowiadać o spadających liściach, niebie, chcąc, aby chłopak wchodząc do zwykłego parku poczuł się jak w baśni.
Sachi słowem potrafił stworzyć coś pięknego. Był szalonym optymistą, chcącym pokazać każdemu jaka piękna jest najdrobniejsza rzecz. A najbardziej chciał to ukazać chłopakowi, dla którego wschód słońca w szpitalnym pokoju był jedynym krajobrazem. W końcu usiedli na ławce przed małym stawem, dopiero tutaj wolontariusz zamilkł, obserwując taflę wody. Chłopak za to unosił lekko podbródek ciesząc się z powiewu wiatru, który odgarniał mu gęste włosy do tyłu.
Gdy Sachi wrócił do niego wzrokiem, tak obserwował go, zachwycony.
Po raz pierwszy czuł do kogoś tak ogromną miłość.
Kochał go.
~*~
Jedno, wielkie: P R Z E P R A S ZA M
Nie pisałam długo, wiem. Nie dość, że brak czasu, to jeszcze chęci. Moja wena przez ostatnie dni po prostu leży, nie byłam w stanie niczego napisać. Dopiero teraz zerkając w posty i patrząc, że to mam nieskończone, wzięłam się za to.
Mogę od razu obiecać, że w najbliższym czasie (czyli piątek, sobota, niedziela) pojawią się opowiadania, takie jak hard, piąta część Azylowskiej Miłości i ta, dla której nazwę jeszcze myślę.
Powracając do opowiadania. Jest to kolejna z historii, nieco smutnawa raczej. Ale nie ma wątków fantasy, a to chyba dla niektórych dobrze. Te części będą nieco krótsze, zresztą jak widać, ale będzie ich więcej.
So... jeszcze raz przepraszam i życzę miłego czytania. c:
Oyasumi